– Przed nikim nie zamykamy drzwi, wręcz odwrotnie czekamy, aż ktoś do nas zapuka. Powracamy na rynek z podniesionym czołem, choć jeszcze niedawno o Stolarce Wołomin mówiło się źle. Po roku działania nowego zarządu jest całkowicie inaczej, co nie znaczy, że doskonale. Świadomi jesteśmy czekających nas wyzwań, czasem zupełnie nowych, jak brak ludzi do pracy – mówi prezes Jarosław Mikos.
Stolarka wychodzi z cienia
7 października minął rok od chwili, gdy w najbardziej znanym w Wołominie zakładzie pracy zatrudniającym ponad 700 osób, pojawił się nowy zarząd spółki. Rocznica stała się doskonałą okazją do tego, by choć przez chwilę podyskutować o tym, co zrobiono. Co zatem zadecydowało o tym, że po 12 miesiącach zakład zaczął wychodzić z cienia? Być może na wszystkim zaważyło doświadczenie obecnego prezesa, który menadżerskie szlify zdobywał kierując zakładem branży telekomunikacyjnej, w którym podobnie jak tu, nie obyło się bez kłopotów. Mimo to wyszedł z opresji znakomicie.
– Gdy przeszedłem po raz pierwszy próg Stolarki, zdawałem sobie doskonale sprawę z wielkości i znaczenia zakładu dla tego terenu. Widząc zasadnicze uwarunkowania miałem poczucie, że nie będzie łatwo. Lubię wyzwania, zatem z podjęciem decyzji nie wstrzymywałem się długo – relacjonuje z dumą prezes Mikos.
W podjęciu decyzji utwierdziło go przekonanie, że Stolarka ma olbrzymie moce produkcyjne i bez rynkowej walki nie może się poddać. Wiedział o istniejącym parku maszynowym, doskonałych fachowcach, ale i przeroście zatrudnienia. Był przekonany, że rynek budowlany będzie na tyle chłonny, że nie pozwoli upaść znanemu zakładowi. Zdawał sobie sprawę, że Stolarka musi w części pomóc samej sobie, ale i musi być mocno dokapitalizowana.
– W przeciągu roku zainwestowaliśmy ponad 12 milionów złotych, dokonaliśmy restrukturyzacji i wielu zmian, które odczuwa załoga. Bez tego z pewnością dziś mówilibyśmy o Stolarce – była. Dokonując tego otrzymali-
śmy twardą lekcję rynkowej rzeczywistości. Pamiętam doskonale jak brakowało funduszy na zakup surowców do produkcji, choć istniał rynek, jak borykaliśmy się z wypłatami dla pracowników i zapłatą dla kontrahentów. Najważniejszym problemem było poprawienie niskiej rentowności.
We wrześniu 2006 r. notowaliśmy milion złotych strat. Po roku niektórzy już o tym zapomnieli. I dobrze – wspomina prezes.
Restrukturyzacja Stolarki wciąż trwa. Jej efekty już wydają się być zauważalne. Finansowe, zostały dostrzeżone przez pracowników. Do zrobienia pozostało jeszcze wiele.
Jednym z pierwszych działań nowego zarządu spółki było ograniczenie kosztów własnych, a tym samym rezygnacja z wianuszka niepotrzebnych i drogich doradców. Zredukowano zatrudnienie. Odeszli najsłabsi i to zarówno z administracji, jak i produkcji. Dziś jest 620 osób.
– Przychody z 70 mln zł w 2006 r. dziś osiągają 92 mln zł. Zysk operacyjny dochodzi do 3 milionów złotych. To podstawowa skala zmian, odczuwalna przez załogę. Przez rok udało się nam zmienić politykę produkcji. Postawiliśmy na lepszy jakościowo wyrób, ale i znacznie droższy. Sięgnęliśmy, jak widać z powodzeniem, po klienta bogatszego. Stworzyliśmy Dział Kontroli Jakości. Nasza oferta stała się doskonalsza i bogatsza. Dokonaliśmy istotnych zmian w myśleniu menedżerów i pracowników
produkcji. Dziś wszyscy wiedzą, że u nas można zarobić, ale nie ma nic za darmo. Trzeba walczyć o podwyżki, które dostają najlepsi. Nie ma zagrożenia finansowego spółki, mamy płynność finansową. Nie jest doskonale, ale jest znacznie lepiej – podsumowuje prezes Jarosław Mikos.
Na kłopoty…
O niespodziewanych problemach, które tego zakładu jeszcze nigdy nie dotyczyły, czyli braku rąk do pracy mówi dyrektor personality, członek zarządu spółki, Piotr Ślęczka. – Postawiliśmy na pracowników, mając poczucie, ze to oni są motorem naszych działań. Zapewniliśmy ich, że za dobrą pracę będą godziwie wynagradzani. Dla nich stworzyliśmy możliwości dodatkowego zarobku w soboty i w godzinach nadliczbowych. To swoisty i sprawdzający się mechanizm dowartościowania. Podnieśliśmy o 10 proc. stawkę minimalną do 7,60 zł chcąc pozyskać na trudnym rynku pracy właściwych ludzi. Czekamy na nich. Liczymy na kreatywnych, chcących zarobić, pracowników. Liczymy na fachowców i tych chcących nauczyć się zawodu. Poszukujemy kadry zarządzającej, potrafiącej pokierować grupą, ale i osób mających do zaprezentowania nowatorskie pomysły i rozwiązania.
Przed wszystkimi rysują się szanse kariery, awansu, przed nikim nie zamykamy drzwi. Poszukujemy osób na produkcję, która jest najważniejsza. To dla nich przewidujemy gorące napoje na zimne dni, już teraz remontujemy łazienki i pomieszczenia socjalne. Chcemy im pomóc w dojeździe do zakładu, dlatego też nosimy się z zamiarem organizacji transportu zbiorowego. Już niedługo sięgniemy po pracownicze zasoby z okolic Wyszkowa, Radzymina i miejscowości odległych od naszej siedziby. Chcąc liczyć się na rynku musimy się rozwijać. A rozwój spowodowany jest zwiększeniem produkcji. Mamy moce, mamy maszyny, brakuje rąk do pracy – mówił dyrektor personalny.
Marek Chrzanowski
Wieści Podwarszawskie nr 43/2007